Dominik Zawadzki: Na początek gratuluję jubileuszu - 25 lat istnienia Ceti. Czy w związku z tą piękną liczbą, do nagrywania nowego krążka podchodziliście w jakiś szczególny sposób?
Grzegorz Kupczyk: W zasadzie tak, bo założyliśmy sobie, że "Brutus Syndrome" będzie płytą, która połączy pierwszą płytę z ostatnią jak dotychczas "Ghost of the Universe" i w zasadzie się nam to udało. Jest radocha i melodyjność pierwszej płyty i ciężar ostatniej. Jest to więc rodzaj podsumowania. Do tego udało nam się uzyskać fenomenalne brzmienie, więc chyba z honorem podchodzimy do tego ćwierćwiecza.
DZ: We wszystkich materiałach prasowych, do których udało mi się dotrzeć, pojawia się zdanie, że "to będzie zupełnie nowe Ceti". Mam jednak wrażenie, że to nie tyle jest nowy zespół, co raczej swoista "piguła" zawierająca to, co dobrego udało Wam się osiągnąć przez te wszystkie lata.
Grzesiek: Chyba rzeczywiście tak jest. Aczkolwiek skład się zmienił - mamy nowego basistę, więc jest nowa energia. Ale nie podchodziłem do tego w ten sposób - chyba masz rację.
Tomek Targosz: A ja właśnie podszedłem do tej płyty jak do nowego początku. To trochę tak jak do Van Halen dołączył Sammy Hagar. W Ceti też zmienił się skład i pojawiła się nowa siła, energia. Trochę inna jest muzyka, jest więcej radości. Można nawet powiedzieć, że jest odrobinę rock'n'rolla.
Grzesiek: Mi się podoba przede wszystkim melodyjność i brzmienie jakie udało nam się osiągnąć. Wydaje mi się, że przebiliśmy to, co jest na rynku dość mocno.
Tomek: Chcieliśmy być komercyjni (śmiech).
Grzesiek: Ale w dobrym tego słowa znaczeniu.
Tomek: Wiadomo, że najbardziej liczy się muza, która wpada w ucho.
Grzesiek: Death metalu nie da się zagwizdać (śmiech).
DZ: Wyjaśnijcie mi proszę znaczenie tytułu "Brutus Syndrom".
Grzesiek: Ten tytuł to w dużym stopniu zbieg okoliczności. Miałem wymyślone 3 tytuły na płytę - zwykle tak robię. Wymyślam tytuły, by nadać sobie kierunek, jakiś temat. Jednym z nich był właśnie "Brutus Syndrom". Kiedy grafik przysłał mi projekt okładki, poprosił bym podał mu jakikolwiek tytuł, by mógł to ułożyć w formie graficznej. Podałem mu pierwszy z brzegu. Kiedy Piotr (bo okładkę zaprojektował Piotr Szafraniec) odesłał mi gotowy projekt, powiedziałem mu, że ten tytuł zostaje. I taka jest dość prosta geneza tytułu płyty.
DZ: Jak to zrobiliście, że nagraliście ten krążek tak szybko, bo w zaledwie 4 dni? Dziś się już tak nie nagrywa!
Grzesiek: To prawda, dziś się tak nie nagrywa. Już przy "Duchu" stwierdziliśmy, że nagranie płyty szybko gwarantuje zachowanie na krążku pewnej energii. To jest oczywiście ulotne, ale ta energia nagrywa się na płytę. Mieliśmy studio zarezerwowane na 14 dni. Mogliśmy podejść do tematu spokojnie. Zjechaliśmy się wszyscy do studia, każdy ponagrywał co miał nagrać, sru! I do domu (śmiech). Co mieliśmy więcej robić? (śmiech) Okazało się, że nagraliśmy płytę w 4 dni.
Tomek: Takie klasyczne poznańskie podejście - jak się da, to dokręcamy. Zaoszczędzimy dzięki temu trochę (śmiech).
Grzesiek: To też (smiech). Ale nie tylko. Nagrywałem wokale cały dzień - Mariusz Piętka, nasz producent, był już wykończony, chciał kończyć. Wiedziałem jednak, że następnego dnia mój głos może brzmieć tragicznie, chciałem skończyć jednego dnia. Dopuszczalny czas śpiewania to od 40 do 60 minut. Jeśli pójdziesz do opery i weźmiesz stoper, to okaże się, że główny pieśniarz nie śpiewa całych, dajmy na to, 2 godzin. Śpiewa góra 60 - 70 minut. Z punktu widzenia fizjologii nie powinno się śpiewać dłużej. Ja mam tę zdolność, że mogę. Większość rockowców jest zresztą na tyle nawiedzona, że śpiewają. Ale w sytuacji, o której opowiadam bałem się, że "nie starczy" mi głosu na kolejny dzień. Co dziwne okazało się, ze starczyło i nawet brzmiał nieco lepiej. Dzięki temu udało mi się dograć jeszcze ze 2 czy 3 wersje piosenek.
DZ: Jaką masz receptę na wokalną długowieczność? Wokale na "Brutus Syndrom" naprawdę robią wrażenie - to pod tym względem bardzo różnorodna płyta. Nie pijesz, nie palisz? (śmiech)
Grzesiek: Zdecydowanie nie palę.
Tomek: Zależy co (śmiech).
Grzesiek: Zależy co, dobre (smiech). Mówiąc poważnie, jestem zdeklarowanym wrogiem palenia. Prowadzę, jak na rockowca, naprawdę zdrowy tryb życia. Uprawiam sport. Trenuję naprawdę bardzo intensywnie i to nie od wczoraj. To daje mi poczucie komfortu. Nie jestem ociężały i czuję się swobodnie. Poza tym pamiętaj, że skończyłem szkołę muzyczną na wydziale wokalnym. To daje naprawdę ogromne możliwości. Czasem jak pomyślę, że mogłem śpiewać przed szkołą i nie było żadnego uszczerbku, to sam się sobie dziwię. Ale tak jak mówiłem - dużo wyrzeczeń. Czasem posiedziałbym dłużej z zespołem i popił, ale wiem, że nie mogę. Więc chodzę spać w miarę wcześnie. Przyjęło się, że Kupczyk śpiewa zawsze bardzo dobrze. Mój występ nie może być zły. Nie mogę zaśpiewać na poziomie niższym, niż ten, do jakiego przyzwyczaiłem ludzi. Więc niestety - coś za coś.
DZ: Przejdźmy do konkretów dotyczących "Brutus Syndrome". Rozpoczynający płytę "Fight to Kill" napędza motyw perkusyjny bardzo podobny do "Painkiller" Judas Priest.
Tomek: Wiesz, nawet się nad tym nie zastanawialiśmy. Nie chcieliśmy, by kawałek zaczynał się od klasycznego nabicia - "raz, dwa, trzy, cztery i lecimy z koksem". Chcieliśmy, żeby coś fajnie rozpoczynało ten album, ale Judasi to akurat ostatni zespół, którego duch może unosić się nad "Brutus Syndrom". "Mucek" (Marcin Krystek - red.) nagrał te bębny spontanicznie, bo początkowo pomysł był nieco inny. Chcieliśmy również, żeby pojawiła się różnorodność, żeby napięcie wzrastało i opadało na zmianę. Żeby po prostu po przesłuchaniu tych czterdziestu paru minut pozostawał niedosyt. Ja chyba bardziej inspirowałem się AC/DC gdy robiliśmy ten numer (śmiech). Ale jakie porównanie do wielkiego zespołu by się nie pojawiło, to będzie dla nas jak najbardziej OK. Jakakolwiek konstruktywna opinia, czy pozytywna czy negatywna będzie jak najbardziej mile widziana.
DZ: To co wyprawia na "Brutus Syndrome" Wasz gitarzysta Bartek Sadura, zarówno jeśli chodzi o riffy jak i sola, mnie wgniata w ziemię.
Grzesiek: Bart jest znakomitym, bardzo kreatywnym gitarzystą. Jest to najlepszy gitarzysta z jakim grałem. Pomijam Wojtka Hoffman, który jest klasyką. Trochę gitarzystów przewinęło się przez zespół Ceti i dla mnie Bart jest mistrzem świata. Jest przede wszystkim cholernie kreatywny.
Tomek: Bardzo się otworzył na tym albumie. Trochę podpowiadaliśmy mu drogę, chcąc powrócić do tego, od czego zaczęło się Ceti. A więc trochę Kiss, trochę klasyki jak Whitesnake, trochę grania unisono z basem. Jeśli mielibyśmy go do czegoś porównać, to właśnie do brytyjsko-amerykańskiej sceny. Chcieliśmy, żeby były riffy. Riff wpada w ucho. Doskonałym przykładem są Gunsi, Judasi, Maideni - bo tam są riffy. A riffy tworzą rockową muzę.
DZ: Mnie najbardziej podobają się te kawałki z "Brutus Syndrome", w których grzejecie najciężej jak "Second Sin" czy "Run To Nowhere". A Wy macie już teraz, na świeżo jakieś ulubione momenty?
Grzesiek: Nawet dzisiaj rozmawialiśmy między sobą na ten temat. Każdy ma jakieś inne. Ja mam kilka, ale nie potrafiłbym powiedzieć, że któryś na tej płycie jest słabszy. Tomek ma jakieś swoje ulubione, moja córka, a żona Tomka, ma swoje ulubione. Generalnie jednak wychodzi na to, że płyta całościowo jest przez nas lubiana. Lecą po kolei utwory i nagle okazuje się, że płyta się skończyła. A więc włączam jeszcze raz.
DZ: To jak z meczem piłkarskim - jeśli jest dobry, to nie zauważasz upływu czasu.
Grzesiek: Tak to właśnie jest na tej płycie (śmiech). Jeśli już musiałbym wybrać, to ulubionym byłby utwór "The Song Will Remain" - przede wszystkim dzięki brzmieniu bębnów. To jest po prostu świetne - riff, bębny, refren - to mnie wgniata w podłogę. Zresztą kiedy dostałem materiał od realizatora i po wypaleniu sobie płyty audio włączyłem na swoim sprzęcie, i jak to za przeproszeniem, pierdolnęło, to wgniotło mnie w tapczan. Byłem pod ogromnym wrażeniem brzmienia osiągniętego przez Mariusza. Poza tym czas trwania - ta płyta kończy się wtedy, gdy ma się ochotę słuchać jej dalej. Pozostawia pozytywny niedosyt.
DZ: Nawiązując do siedzącego tu "nowego człowieka" w kapeli - to opowiedzcie chwilę o tym, jak Tomek trafił do Ceti. Bas jest doskonale uwypuklony, a Tomek ma okazję się wykazać.
Grzesiek: Kiedy Bartek Urbaniak zachorował i nie mógł już udzielać się w zespole, zacząłem się zastanawiać, kto mógłby z nami zagrać. Jako że Tomek kilka razy z nami grał w zastępstwie za Bartka, to wszyscy wiedzieliśmy czego po nim się spodziewać. Kiedy padło pytanie "kto ma grać", wszyscy jednogłośnie odpowiedzieli: Tomek. Do tego Tomek jest moim zięciem i mieszka pode mną. Chcieliśmy mieć człowieka od nas, z Poznania. W skrócie tak to wyglądało, więc bez sensacji (śmiech). Co do brzmienia basu, to na pewno jest to zasługa techniki grania, ale również realizacji dźwięku. Powiem Ci, to trochę tajemnica, że Marihuana (Maria "Marihuana" Wietrzykowska - red.) nie znosi basowych dźwięków. Męczy się jeśli coś jest zbyt "zbasowione". Zawsze, szczególnie od płyty "W imię prawa", cierpiała z powodu basu. Naprawdę trzeba było dużo pracy włożyć w nagranie, żeby je zaakceptowała pod tym względem. Tym razem pierwszy raz od lat Marysia powiedziała , to jest naprawdę pochwała: "na tej płycie bas brzmi pięknie". Stary, jeżeli ona coś takiego powiedziała, to znaczy, że wydarzyło się coś niesamowitego.
Tomek: Piękne dla mnie było to, że nie musiałem namawiać Grzegorza do czegokolwiek. Do jakichkolwiek rozwiązań z basem. Był bardzo otwarty. A jego pomysły uzupełniały moje. Brzmienie basu jest więc wynikiem zdrowej współpracy - jak cała płyta.
Grzesiek: Jestem człowiekiem, który może nie tyle lubi eksperymentować, ale szukać czegoś nowego, złamać pewne kanony. Kiedy Tomek proponował swoje pomysły na partie basu, wydawało mi się czasem, że są dla mnie niewygodne. W przeciągu 30 lat na scenie człowiek przyzwyczaja się do pewnych nawyków, schematów itd. Ale postanowiłem złamać kanony, sprawdzić jak to zabrzmi. I najczęściej brzmiało dobrze. Zrobiliśmy jeszcze małą próbę w moim domowym, jak je szumnie nazywam, studio i było fajnie. Tomek gra dużo nut, ale zawsze jest punkt sekcyjny. Tomek po prostu jest bezlitosny na tej płycie. Ale przy tym nie ma przesady, to nie jest solowa płyta basisty.
DZ: Balladę "Somethin' More" nagraliście w 3 wersjach wokalnych. Czy jest szansa usłyszeć dwie odrzucone wersje np. w formie bonusów?
Grzesiek: Jest wersja radiowa, dłuższa, krótsza itd. Ale jeśli mielibyśmy coś dodawać jako bonusy, to tylko wersję polskojęzyczną, bo zarówno tekst jak i muzyka są fajne. Natomiast wersji po angielsku chyba nie ma sensu.
DZ: Zabawmy się w proroków. Jaką widzicie przyszłość przed heavy metalem w Polsce?
Grzesiek: Heavy metalu w Polsce jest wbrew przeświadczeniu, że jesteśmy krajem death metalu, dość dużo. Bardzo dużo będzie zależało od fanów, ale jak to się mówi "większa połowa" zależy od władz. Jeżeli władze zorientują się, że pranie pieniędzy można realizować przez hard rock czy heavy metal równie dobrze jak przez piłkę nożną, to w 2 -3 lata budżet będzie naprawiony, bezrobocie spadnie, a polski metal zaleje Europę. Taki jest potencjał. Traktowanie muzyki rockowej jako zło konieczne, tworzenie jakichś idiotycznych krucjat różańcowych czy jakichś innych debilnych ruchów, tak naprawdę tylko napędza koniunkturę.
Tomek: Jest wielu fantastycznych muzyków, którzy nie mają szans na wybicie się, bo panuje jakiś dziadowskie disco. Na Zachodzie jest inaczej, ponieważ można robić pieniądze i jednocześnie grać wartościowe rzeczy. Tutaj trzeba robić gówno, żeby zarobić, a wartościowe rzeczy gdzieś umykają. Ale my się nie damy! (śmiech)
DZ: I tego się trzymajmy! Dzięki Wam za rozmowę.
Dominik Zawadzki
Dominik Zawadzki