"RED" styczeń 2010 autor: Przemek Jurek

- Chyba nigdy nie udzielałeś wywiadu pismu literackiemu, prawda?
- Nie, ale to fajnie właśnie. Stopień wyżej w hierarchii, powiedzmy sobie szczerze. (śmiech)
- Myślisz, że literaci mają jakieś pojęcie o twojej twórczości? Masz jakieś kontakty z tym środowiskiem?
- Dość ograniczone. Owszem, mam w tym środowisku paru kolegów, a nawet przyjaciół, ale jakoś nie było okazji, żeby poznać większą grupę ludzi. Przyjaźnię się z Markiem Zgaińskim (autor części tekstów do płyty "Lamiastrata" i "Czarna róża"), miałem przyjemność znać osobiście Gerarda Górnickiego, Arkadego Fiedlera, nasza pani impresario Monika.A. Gąsiorek też pisze piekną poezję, dzieki niej poznaję coraz więcej ciekawych ludzi i muszę się z tym oswoić (śmiech) , jeszcze parę innych osób, ale to, wiesz, raczej z doskoku. Siłą rzeczy znałem też Andrzeja Sobczaka – on niby był literatem, ale w sumie nie do końca – to był jednak po prostu zawodowy tekściarz. Więc te moje kontakty były nieduże, ale gdybym głębiej poszperał, pewnie znalazłbym jeszcze jakichś znajomych.
- W oczach redakcji uchodzisz za czołowego kreatora grozy w tekstach polskiego rocka. Uznasz taką opinię za komplement?
- (śmiech) To zależy... W zasadzie tak, bo to by chyba oznaczało, że jestem klasykiem gatunku… (śmiech) 
- Redakcja redakcją, oni się wychowali na Turbo, więc wiedzą swoje, ale nie zdziwisz się pewnie, jeśli młodsi czytelnicy „Reda” uśmiechną się szczerze na taki choćby cytat z twojej twórczości: Straszny gad rozszarpał mi twarz / Z tętnicy trysnęła krew / Wielki dziób ptaszyska jak kruk / Otwarty by pożreć mnie… [„Dłoń potwora” z albumu „Kawaleria szatana – 1986]
- Jasne, że nie! Zaglądam czasem na internetowe fora – rzadko, bo rzadko, ale czasem to robię – więc widzę, jakie tam są dyskusje. Fani metalu doskonale zdają sobie sprawę, że to był po prostu taki okres. O takich rzeczach się wtedy pisało. Gorące dyskusje budzi utwór pt. „Sztuczne oddychanie”. Młodzi śmieją się z fragmentu: „Budzą mnie poranne lęki, budzi mnie poranny wzwód”…
- To jest kult!
- Tak, ale oni nie zdają sobie sprawy – za wyjątkiem dosłownie jednej osoby, która do mnie o tym napisała – że jest to fragment książki  "Bez przerwy wypełniac tę ciszę"  Mieczysława Kurpisza . Tam jest rozdział „Sztuczne oddychanie” i stamtąd właśnie zaczerpnięte jest to zdanie – jako cytat… Jeśli ktoś śmieje się z tego tekstu, śmieje się więc w zasadzie z książki…
- Ja też nie miałem o tym pojęcia, ale to świetnie nas umieszcza w klimacie inspiracji twoich tekstów. Zaraz do tego dojdziemy. Powiedziałeś jednak, że to był taki czas, tak się wtedy pisało. Czyli te teksty nie były pisane z serca, ale z kalkulacji – gramy thrash metal, więc musi być odpowiednio strasznie? 
- No, nie do końca. O tym rzadko mówię, ale teraz jest dobra okazja. W tamtych latach zaczął się kształtować w Polsce taki – nazwijmy to – satanistyczny nurt w muzyce metalowej. Objawił się zespół Kat. I ja to obserwowałem. W Jarocinie zdemolowano groby – jakieś kompletne pierdoły się wtedy działy. A że jestem człowiekiem, który lubi spokojny świat, stwierdziłem, że mi się to nie podoba. Pamiętam, że pisałem pierwsze teksty na płytę, która jeszcze nie miała tytułu – była to właśnie późniejsza „Kawaleria szatana” – i postanowiłem się totalnie przeciwstawić tekstom Romka Kostrzewskiego z zespołu Kat i tekstom innych zespołów, które zaczęły iść w podobnym kierunku. Chciałem przeciw jednemu kolorowi postawić drugi – nie ważne czy przeciw czarnemu biały, czy odwrotnie, to nie miało znaczenia, chodziło o kontrast. I miałem w Turbo dość ostre rozmowy, bo zespół stwierdził, że powinienem pisać w tamtym kierunku. Powiedziałem, że tego robić nie będę, bo mi się to po prostu nie podoba. Jeśli chodzi o to, co mówiłeś – o tę komercję, potrzebę chwili. To też. Stwierdziłem, że dwie pierwsze płyty Turbo, choć były tekstowo fajne i bardzo bogate, nie docierały wówczas do małolatów, do tych ludzi, którzy przychodzili na nasze koncerty. Jeśli powiem, że były za mądre, to może powiem źle – one były… zbyt ekstrawaganckie, tak bym to określił. Młodzież potrzebowała czegoś zwykłego, prostego. I pierwszym tekstem, który napisałem, nie był bynajmniej tekst grozy, ale tekst do „Już nie z tobą”, piosenki, która  znalazła się na naszej drugiej płycie. Na trzeciej z kolei – czyli „Kawalerii” – pojawiły się już wyłącznie moje teksty, inspirowane właśnie tym nurtem, który się wtedy tworzył. Miałem w szufladzie dwa – to było „Sztuczne oddychanie” i „Kawaleria szatana cz. 2”. Gdy zacząłem pisać resztę, zainspirowało mnie Pismo Święte. Przeczytałem Stary i Nowy Testament i doszedłem do wniosku, że warto byłoby pewne racje, pewne prawdy jakoś naszym fanom przekazać. Zacząłem się zastanawiać, jak to zrobić. Jeżeli zacząłbym pisać tak, jak to robią zespoły pojawiające się dzisiaj w TV Trwam, marne wykonawczo i tekstowo – czyli pisać o Bogu jak o skibce chleba – to byłoby słabe. Chciałem więc robić to za pomocą metafor. Pomyślałem, że nie ma znaczenia, w jaki sposób dotrę do ludzi z tymi wartościami, chodzi o to, by jakoś dotrzeć. I tak powstał utwór „Wybacz wszystkim wrogom”. Tekst, który mówi wszystko. I jeżeli ktoś twierdzi, że jest to tekst satanistyczny, to już naprawdę czysta głupota. Potem zacząłem iść dalej. „Kawaleria szatana cz. 1” czy „Ostatni płacz grzeszników” to teksty pisane na podstawie „Apokalipsy św. Jana”. I jeżeli ktoś uważa, że jest w nich groza – a jest, bo być musi – to warto przeczytać Biblię. Wtedy się okaże, że tam jest tej grozy o wiele więcej niż u mnie. Pismo Święte, szczególnie Stary Testament, to taki bardzo inteligentny, mądry horror.
- W „Wybacz wszystkim wrogom” faktycznie piszesz wprost – „zaduś swą agresję, zaduś całe zło”. To jest rzeczywiście jasny i pozytywny przekaz. Ale inne utwory mogły być rozumiane bardzo powierzchownie, właśnie w konwencji rodzącego się wtedy black metalu. 
- Pewnie tak, ale ja wtedy liczyłem, i do dzisiaj zresztą liczę, że ludzie zaczną się w te teksty zagłębiać, że zaczną szukać zawartych w nich wartości i zauważą, o czym ta płyta jest. Turbo było uważane za prekursora satanizmu w Polsce, bo ludzie mówiący na ten temat, kierowali się wyłącznie tytułem płyty. Mieliśmy z tego powodu problemy. Chodziłem wtedy do szkoły muzycznej na wydział wokalny i był taki program w TV, bardzo późno, ale był – coś na takiej zasadzie jak dzisiaj „Uwaga”, nie wiem, „Kontakt” bodajże, czy coś takiego – i pokazano dwie płyty: „Ostatni tabor” Kata   i „Kawalerię Szatana”. Na drugi dzień w szkole miała się zebrać rada pedagogiczna, chcieli mnie usunąć, a to właśnie wtedy była ta zadyma z bezczeszczeniem grobów w Jarocinie. Powiedziałem mojemu profesorowi od śpiewu, że przyniosę tę płytę do szkoły i dam mu, żeby sobie jej posłuchał. Jeśli stwierdzi, że płyta jest satanistyczna, sam odejdę ze szkoły. Po tygodniu profesor oddał mi płytę, powiedział, że mnie przeprasza i że poruszy to na radzie. Koniec końców zostałem w szkole, nikt mnie nie wywalił, wszyscy stwierdzili, że to totalna bzdura. 
- Czyli można uznać, że epatowanie grozą na „Kawalerii” czy „Ostatnim wojowniku” miało funkcję, nie wiem, ewangelizacyjną? To dobre słowo?
- Dobre. Jestem człowiekiem wierzącym. Jestem katolikiem, choć pewne rzeczy w Kościele mi się nie podobają. Ale nikomu niczego nie narzucam. Z nikim się na ten temat nie kłócę. Często oczywiście dyskutuję, wygłaszam swoje zdanie i spotykam się z oporem, ale kiedy dzielę się swoimi poglądami, nie żądam, by ktoś miał je z miejsca podzielić. Można więc te teksty określić jako formę ewangelizacji – ale ewangelizacji po mojemu. Choć, jak mówię, wiele rzeczy mi się Kościele nie podoba, nie mam wątpliwości, że wiara jest ludziom potrzebna. To rodzaj bezpiecznika. Epatowanie grozą było próbą przyciągnięcia słuchacza do tematyki biblijnej. I taki efekt rzeczywiście nastąpił. Nawet jeśli ktoś nie jest katolikiem, czy jest po prostu jest ateistą, powinien Pismo Św. poznać, żeby wiedzieć, o czym rozmawia. I to mi się chyba udało. Myślę, że dotarłem do ludzi.
- A co sądzisz o tekstach autentycznie satanistycznych, charakterystycznych zwłaszcza dla black i death metalu? Myślisz, że mogą mieć zły wpływ na młodych ludzi?
- Powiem tak: jeżeli te teksty są napisane w sposób literacki, mogą mieć swoją wartość. Nie chciałbym być źle zrozumiany – nie neguję działalności satanistycznej, jeżeli jest utrzymana w pewnych granicach. Nie wiem dlaczego kreuje się satanizm na kierunek wręcz morderczy. Składanie ofiar, picie krwi – to bzdury. Mamy jeden problem i albo go rozwiążemy w sensie prawnym, albo musimy po prostu zamilknąć. Uważam, że satanizm jest też formą religii. A Konstytucja RP zapewnia wolność wyznania. Jeżeli więc satanizm potraktować jako religię, to nie można go zabronić. A czy takie teksty mogą mieć zły wpływ? Myślę, że mogą. Zależy co i w jaki sposób się podaje. Ja, pisząc swoje teksty o wydźwięku religijnym – choć znów nie chciałbym być źle zrozumiany i nie chciałbym, żeby uznawano mnie za jakiegoś „kapłana” – nie jestem nim, mogę tylko dzielić się swoimi odczuciami, nic więcej – jeśli więc staram się pisać o tych sprawach, to raczej w sposób oględny, unikając słowa Bóg (w moich wszystkich tekstach słowo „Bóg” pojawia się może z dwa razy, no, może trzy). Więc pisanie w tekstach satanistycznych wprost (zabij kogoś, zgładź!), nie jest dobre. Młody słuchacz ma chłonny umysł. On dopiero wchodzi w życie, poznaje pewne prawdy, znajduje się w okresie buntu, który przechodziliśmy przecież wszyscy. Można więc bardzo skrzywić taką psychikę. Jestem bardzo daleki od sugerowania komuś, że ma iść do kościoła, trzymać krzyżyk i modlić się przed ołtarzem. To jest wybór personalny, bardzo indywidualny. I tak samo powinno być to ujęte w tekstach satanistycznych. Celowo nie używam sformułowań typu „ciemna strona”. Jeżeli tak powiem, byłbym nietolerancyjny. Bo ja nie wiem – dla nich, dla tych ludzi, którzy piszą podobne teksty, właśnie moja część tekstów może być „czarna”. 
- Pojawia się tu dość poważny problem ograniczenia, a więc samocenzury. Gdy zdarza się coś tragicznego i obwinia się przy tej okazji co bardziej radykalnych metalowców, ci mówią, że nie mogą ponosić odpowiedzialności za to, co nawyrabiały jakieś dzieciaki. Wiec można by założyć, że metal – rozumiany jak najbardziej szeroko – jest jakimś rodzajem teatru, którego nie bierzemy na poważnie, a jeżeli już ktoś bierze – to jego problem?
- W jakiś sposób masz rację. Myślę, że można to tak potraktować. Ale mimo wszystko są filmy czy sztuki teatralne, które mają ogromny wpływ na człowieka. Jestem dorosły i trochę już widziałem, ale podam ci przykład z własnego życia. Byłem na filmie „Ring”, na jedynce. I tam jest taka scenką z muchą na ekranie, kojarzysz?
- Tak. 
- No i ja, siedząc w tym kinie, mówię w pewnym momencie do dziewczyny: zobacz, siedzimy sobie normalnie w kinie, ale tak naprawdę nie wiemy, czy to nie jest film, który nas na coś nie kieruje. Oddziaływanie na psychikę to sprawa bardzo indywidualna, nie ma przecież dwóch takich samych ludzi. Do metalu można by więc tak podejść, bo to nie jest do końca poważne. To nie sztuka Niemena czy liryki papieża. My, metalowcy, jesteśmy ludźmi z tej dolnej warstwy literackiej, powiedzmy sobie szczerze. Między nami znajdą się osoby, które są ponad tą przeciętność, ale jest nas bardzo niewielu. Nie ma się co oszukiwać, że jesteśmy ekstra poetami. Nie jesteśmy. Są jednak pewne granice społeczne, których nie należy przekraczać. Oczywiście można powiedzieć: „Ale ja taki jestem, jestem prawdziwy, chcę coś wyrazić!”. W porządku. Ale musimy zdawać sobie sprawę z tego, że my jako metalowcy kreujemy pewną subkulturę, pewien sposób bycia, wyglądu, zachowania. Nie podobało mi się bardzo, kiedy dowiedziałem się o tym krakowskim koncercie zespołu Gorgoroth, który jakieś tam głowy baranie powywieszał… Uważam, że to nie było dobre. Oczywiście rozumiem, że chodziło o zaszokowanie słuchacza, o przyciągnięcie jego uwagi. Ale totalnym błędem mass-mediów jest mówienie o takich skandalach. Bo zespół Gorgoroth zyskał darmową reklamę w całej Polsce. Gdyby o tym nikt nie powiedział, nic by z tego nie wyniknęło. Moim zdaniem takie działanie jest właśnie poza tymi granicami. Nie twierdzę, że to powinno być zabronione, twierdzę, że sami muzycy powinni znać te granice. Powinniśmy sobie zdawać sprawę z odpowiedzialności, jaką na siebie bierzmy. Na moje koncerty ludzie przychodzą bawić się. Wychodzą z nich uśmiechnięci i zadowoleni, nie wychodzą pijani. To dla mnie bardzo ważne i mam z tego wielką satysfakcję. Mam też wielki szacunek do zespołu Vader, który gra mocną muzykę, ale wbrew pozorom nie jest satanistyczny. Wystarczy poczytać ich teksty – to nie są teksty satanistyczne, to są teksty krytykujące wojnę, agresję itd. Ale dzięki agresywnej muzyce docierają do młodzieży, młodzież je czyta, analizuje i dochodzi do bardzo pozytywnych wniosków. Podobna jest sytuacja z Behemothem. To że Nergal podarł Biblię… To jest tylko symbol, choć prawdę mówiąc nie wiem, czy niektórym muzykom, podobałoby się, gdyby napluto w twarz ich matce. Należy bardzo dozować takie efekty. Ale to tylko moje zdanie. Nie chciałbym być postrzegany jako jakiś nawiedzony katolik. Nic z tych rzeczy. To są tylko moje bardzo osobiste spostrzeżenia. 
- Jasne, wracamy więc do literatury. Wiem, że bardzo lubisz science-fiction. Masz jakichś swoich ulubionych autorów?
- Na pewno Stefan Wuhl i „Remedium”. Znasz?
- Genialna książka.
- Tak jest. Rewelacja! To powieść, której – jako scenariusza – na pewno nie powstydziłby się George Lucas. Mistrzostwo świata! Lubię Lema, ale wybrane dzieła, lubię rosyjskich autorów SF. Mają specyficzne podejście do tematu, takie, powiedziałbym, romantyczne. Uważam, że mamy bardzo dobrą literature SF, światowy poziom. Jeżeli ktoś lubi na przykład ciężką literaturę tego gatunku to ma Żwikiewicza, jeżeli bardziej - powiedzmy - erotyczną - to ma np Tadeusza Markowskiego. Jest tego naprawdę duzo. No i bardzo lubię filmy. Zarówno te inteligentne, jak „Odyseja kosmiczna 2001” czy „Kontakt”, ale także i te komiksowe: „Gwiezdne wojny” lub na przykład „Piąty element” czy klasyka komediowej, polskiej SF czyli ...."Seksmisja". Lubię to wszystko, ale traktowanie SF w sposób nadmiernie poważny to błąd. SF to przygoda, a przygoda może być zabawna. 
- Wolisz twardą SF czy fantasy? 
- Twardą SF. Fantasy też lubię, mam kilkadziesiąt książek z tego gatunku, ale wolę twardą SF. 
- A „Nową Fantastykę” kupujesz?
- Abonowałem to pismo przez wiele lat, mam kilka pięknie oprawionych roczników. Ale ostatnie dwa lata, po zmianie tej kadry… To już nie to samo. Więc teraz już go nie kupuję. 
- A czemu akurat SF? Uciekasz od rzeczywistości?
- Dokładnie! (śmiech). Czytając książki SF, odrywam się od rzeczywistości. Wyfruwam z bohaterami. Dzięki takim książkom jak „Remedium” – a czytałem ją trzy razy – przeżywam coś, czego nie przeżyję normalnie. Przecież nie wsiądę w rakietę, nie polecę w kosmos i nie będę zwiedzał obcych galaktyk (śmiech). Książka mi na to pozwala, nawet bardziej niż film, który pokazuje gotowy obraz. Gdy czytam, muszę sobie stworzyć obraz świata w wyobraźni. 
 - Literacko inspirowaną grozę w tekstach Turbo już rozszyfrowaliśmy. A czy w tekstach pisanych dla CETI też dałoby się wyśledzić podobne nawiązania?
- Było ich o wiele mniej. Dorosłem, zacząłem świat postrzegać inaczej, dostrzegać wiele pozytywnych spraw. Ten rodzaj grozy – czy horroru – zaczął się pojawiać coraz rzadziej. Zwróciłem uwagę na kwestie egzystencjalne, za narkomanię, na życie samo w sobie – jak na płytach „Cień anioła” czy „Rasizm”. Ostatnie teksty grozy, ale już łagodnie ujętej, były na płycie Turbo „Tożsamość” i „Awatar”. Na tej ostatniej w utworze „Otwarte drzwi do miasta” poruszam temat zamachów w Iraku, odcinania głów w TV, tych internetowych pokazówek. Napisałem o tym, bo mnie to poruszyło, nie chodziło mi o sposób dotarcia do fanów. 
- Nie myślisz jednak, że popularne wśród metalowców inspiracje literaturą to po prostu próba uszlachetnienia tego, bądź co bądź, rozrywkowego gatunku? 
- Nie wiem, czy chodzi o uszlachetnienie. To raczej wynik inspiracji czymś, czym akurat interesują się ich autorzy. Tak jak w moim wypadku. Mój tekst do utworu „Żołnierz fortuny” z „Kawalerii szatana” powstał na podstawie sonetu „Burza” Adama Mickiewicza. Przerabiałem go na ćwiczeniach dykcyjnych w szkole. I po prostu bardzo mi się spodobał.
- A z którego ze swoich tekstów jesteś najbardziej zadowolony?
- Jeśli chodzi o taki zwykły utwór do śpiewania, to na pewno z „Już nie z tobą”. To absolutnie nie jest tekst grozy (śmiech). Jeśli chodzi o teksty z pewnym przekazem, poetyckie, to bardzo lubię utwór „Lamiastrata” i „Hot Body & Hair” z drugiej płyty CETI – rzecz o prostytucji. Bardzo lubię „Wybacz wszystkim wrogom”. Najbardziej dojrzałe powstały przy okazji płyty „Awatar” zespołu Turbo. Bardzo dobre są też na płytach CETI – „Shadow Of The Angel” i „(…) Perfecto Mundo (…)”. Te teksty uważam za sztandarowe i jeśli ktoś mi mówi, że nie mają wartości literackiej, to wiesz… Czytałem wiele tekstów zawodowych tekściarzy. Jednym, autorstwa Jacka Cygana z bodaj przedostatniej płyty Rynkowskiego, byłem wręcz załamany. Jeśli to jest zawodowy tekściarz, to sorry, ja jestem poetą. Nie chodzi o to, że jestem nieskromny, ale lubię pewne rzeczy analizować. Dostałem nawet propozycję – ktoś chce wydać broszurkę z moimi tekstami i mam wybrać te, które uważam za najlepsze. Najprawdopodobniej rzeczywiście się taki tomik ukaże i będzie to dla mnie, przyznaję, miłym podsumowaniem twórczości. Aha, jeszcze powiem o innym ważnym moim tekście – „For Those Who Aren’t Here” z płyty CETI „(…) Perfecto Mundo (…)”, czyli „Dla tych, którzy odeszli”. Przepiękny tekst, napisany z myślą o tych wszystkich, których już z nami nie ma. O naszych rodzicach, bliskich, zwierzętach, które kochaliśmy. I to są utwory, które spokojnie mogłyby zagościć na szpaltach jakiejś broszurki. Nie byłoby się czego wstydzić, bo ja naprawdę nie widzę w nich braków literackich. Być może wcale nie jest tak źle, jak niektórzy by sugerowali. 
- A co myślisz o działalności zawodowych tekściarzy? Czy zespół śpiewający teksty na zamówienie może być – jakkolwiek by tego nie rozumieć – autentyczny?
- Nie. Na pewno nie. Ja śpiewałem przez cztery lata teksty napisane przez kogoś innego i nie jest to prawdziwe. Jestem kojarzony z utworem „Dorosłe dzieci”, ale ja go tylko wykonałem, tak naprawdę nic mnie z tym tekstem nie łączy. Nie wiem, może to była zasługa moich rodziców, może szczęście w życiu, ale ten tekst nie dotyczy mnie w ogóle. Nikt nigdy nie był mi w stanie niczego narzucić, bo miałem swoje zdanie, nigdy nie miałem problemów z policją, nigdy nie miałem problemów politycznych, nigdy nie brakowało u nas jedzenia. W szkole miałem kłopoty, ale takie jak wszyscy – ktoś mnie gdzieś tam obił, ktoś dał mi w papę, takie sprawy. Nigdy jednak nie miałem problemów z nauczycielami. Wiem, że ten tekst jest bardziej aktualny teraz niż w latach 80., ale nigdy nie śpiewałem go „ode mnie”, nigdy go nie czułem. Byłem tylko odtwórcą. Utwór odniósł sukces, do dziś jest uważany za największe osiągnięcie Turbo. I taki jest los tekstów pisanych przez zawodowych tekściarzy – to są ludzie u koryta, oni mają swoje układy, napisanie tekstu przez takiego tekściarza powoduje, że utwór trafia na antenę i jest grany, bo jemu biją ZAIKS-y, a zespół ma popularność i gra koncerty. Taka jest surowa prawda. Dla mnie „Autobiografia” jest utworem 10 tys. razy lepszym niż „Dorosłe dzieci”. Bo ja rzeczywiście zbierałem pocztówki dzwiękowe (dla nie wtajemniczonych-w tamtych latach byly to najpopularniejsze plyty po 14 zl ), rzeczywiście piliśmy tanie wino itd. Ten utwór, mam wrażenie, jest rzeczywiście pisany od serca przez Olewicza. Ten tekst jest prawdziwy. Czytając tekst „Autobiografii”, czytam o sobie. I żałuję bardzo, że nie dane mi było go zaśpiewać.
- Co byś na koniec powiedział młodym literatom, którzy – jak sądzę – uważają metal za wiochę?
- Przede wszystkim zapytałbym, jakie zespoły znają. Jakie teksty są mi w stanie wyrecytować i jakie utwory zanucić. Jeśli nie byliby w stanie tego zrobić, powiedziałbym, że nie powinni się wypowiadać. Kiedyś zapraszałem jedną z moich kobiet do opery i usłyszałem, że ona „opery nie lubi”. Zapytałem: byłaś kiedyś? Nie? To skąd wiesz, że nie lubisz? Jeżeli na jakiś temat chcemy się wypowiadać, to musimy go znać. Nie możemy powiedzieć: to jest do dupy. Trzeba wiedzieć dlaczego, trzeba umieć to uzasadnić. Powiem ci, że ja na przykład nie znoszę muzyki progresywnej. Dla mnie to jest kręcenie wora i straszne nudy. Tak graliśmy jak mieliśmy 17 lat, bośmy inaczej nie umieli. Nabrałem kiedyś do domu mnóstwo płyt, żeby poznać ten gatunek. Zmuszałem się do słuchania tego, a po przesłuchaniu 20 płyt doszedłem do wniosku, że to w ogóle do mnie nie przemawia i nie robi na mnie żadnego wrażenia. Ale wiem – bo posłuchałem. Zresztą – mówiąc, że metal to wiocha, krytykujesz wszystkich. Należałoby przecież oddzielić od siebie zespoły amatorskie, takie, które dopiero wychodzą na scenę, od zespołów typu – nie wiem – choćby Deep Purple. Kiedy generalizujesz i twierdzisz, że wszyscy metalowcy to sataniści i bandyci, którzy śmierdzą i ćpają, po prostu obrażasz ludzi.
DO GÓRY