Akordy Slow CETI z Orkiestra Symfoniczna Kalisz 9.11.2008 Takiego koncertu jeszcze w tym kraju nie było. I pewnie jeszcze długo nie będzie, mimo tego że dobrych zespołów i orkiestr w Polsce nie brakuje. Do zorganizowania takiego koncertu potrzebne są bowiem jeszcze pasja, wręcz niewyobrażalne zaangażowanie wszystkich uczestników i przede wszystkim odrobina tego nieuchwytnego czegoś, co spowoduje, że o takim wydarzeniu pamięta się do końca życia. Owszem, były wcześniej i u nas próby połączenia światów muzyki poważnej i rocka. Jednak Dżemowi nie wyszło zdecydowanie (dwuczęściowy „Dżem w operze” ). Perfect wyszedł z tej próby zwycięsko („Perfect symfonicznie”), jednak zagrali z Polską Orkiestrą Radiową. CETI zagrali zaś z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Kaliskiej w pełnym składzie. Towarzyszył im też na scenie pięćdziesięcioosobowy Chór PSM I i II stopnia w Kaliszu. Tak więc bezsprzecznie było to pierwsze na taką skalę przedsięwzięcie w Polsce i pierwszy, tak naprawdę, koncert zespołu rockowego z orkiestrą symfoniczną. W ten listopadowy wieczór w hali widowiskowo sportowej OSRiR w Kaliszu mieliśmy do czynienia z prawdziwym organizacyjno – muzycznym majstersztykiem. Dawno nie byłem na tak dobrze, wręcz perfekcyjnie zorganizowanym koncercie. Wszyscy wiemy, jak wyglądają polskie realia, nie tylko – powiedzmy - koncertowe. Niedociągnięcia, braki, opóźnienia, etc. Tu, co muszę stanowczo podkreślić, mogliśmy rozkoszować się tylko i wyłącznie muzyką. Z mniej lub bardziej wiarygodnych przecieków było wiadomo, czego możemy się spodziewać. Nikt jednak nie był do końca pewny w jakich wersjach usłyszymy wybrane utwory i w jakiej kolejności zostaną zagrane. Grzegorz Kupczyk zapowiadał niespodzianki i rzeczywiście były. Koncert rozpoczął się punktualnie. Po krótkich mowach dyrygenta Adama Klocka i inicjatorki całego projektu, Moniki Gąsiorek na scenie zapanowała tylko muzyka.
Grzegorz Kupczyk miał co prawda pojawić się na scenie dopiero po introdukcji do kompozycji „Like An Eagle”, jednak wyszedł zaraz po pierwszych akordach zagranych na fortepianie przez Marię Wietrzykowską. Fani przyjęli go wręcz entuzjastycznie, a tymczasem orkiestra wspomagana przez chór płynnie przeszła od brzmiącego niczym z jakiegoś soundtracku intro do właściwego utworu. Po raz pierwszy mogliśmy się przekonać, jak z hard rockowego numeru można zrobić utwór o niemal symfonicznym rozmachu – fortepian, delikatne smyki, chór w tle zupełnie odmieniły ten, doskonale przecież znany nam utwór. Gdyby nie dynamiczny, zapadający w pamięć refren można by było mieć kłopoty z rozpoznaniem, że to „Like An Eagle”. Przed następnym utworem na scenie pojawił się gość specjalny tego koncertu – wieloletni przyjaciel i współpracownik Grzegorza Kupczyka, Janusz Musielak. Delikatne dźwięki jego gitary akustycznej rozpoczęły „Desire”. Także solo gitarowe, zagrane na podkładzie dęciaków i potężnie brzmiących instrumentów perkusyjnych było prawdziwą ozdobą tej kompozycji. Musielak zagrał też w kolejnym utworze z repertuaru Non Iron – „Świece i deszcz”. Orkiestra zabrzmiała w nim bardziej dynamicznie, także głos Grzegorza Kupczyka brzmiał mocniej, wręcz drapieżniej. Było to naturalne, umiejętnie stopniowane przygotowanie do pojawienia się na scenie CETI. Zespół, naturalnie bez Grzegorza, który i oryginalnie nie śpiewał w tej właściwie instrumentalnej kompozycji na płycie „Shadow Of The Angel”, zagrał „Time To Fly”. Zabrzmiało to wszystko tak potężnie, jak nigdy dotąd. Maria Wietrzykowska przeszła już do swych instrumentów klawiszowych, zaś Barti Sadura ozdobił utwór piękną solówką. Także wokaliza Marii, wspieranej przez chór zabrzmiała wręcz nieziemsko. Ani się obejrzeliśmy, a po krótkiej zapowiedzi bohatera wieczoru już zaczynało się „Epitafium”. Tym razem w aranżacji wyeksponowano brzmienia instrumentów klawiszowych, a umiejętne stopniowanie napięcia przed rozpędzeniem się utworu to jeden z tych momentów, których nie można zapomnieć. Także solówka Sadury, grana na „podkładzie” chóru, czy wyeksponowane partie fortepianu na tle delikatnych dźwięków jego gitary elektrycznej to tylko nieliczne przykłady wspaniałej pracy, jaką wykonał duet autorów aranżacji: Paweł Przezwański i Maria Wietrzykowska. „For Those Who Aren’t Here” rozpoczęły delikatne dźwięki fortepianu, z subtelnymi dźwiękami sekcji smyczkowej w tle. Stopniowo i muzyka, i głos Grzegorza Kupczyka nabierały siły, dynamiki, by w końcu wybuchnąć niczym nieokiełznaną energią. Utwór, napędzany przez klawisze Marii i perkusję Mucka zabrzmiał zupełnie inaczej, niż w wersji studyjnej. Obawiałem się trochę, czy Mucek, właściwie odizolowany od dyrygenta i orkiestry dźwiękoszczelnymi płytami, mającymi chronić nienawykłych do takiego hałasu muzyków klasycznych, zdoła nawiązać z nimi odpowiedni kontakt. Wszystko jednak zabrzmiało idealnie, nie na darmo tyle pracowali na próbach.
Dużo działo się w tej długiej, dynamicznej kompozycji – słowo „piosenka” jakoś mi w odniesieniu do tak złożonej formy nie pasuje. Dwie solówki gitarowe – Sadury i Musielaka, czy mistrzowskie zestawienie partii delikatnych, wręcz akustycznych i skontrastowanych z nimi dynamicznych, na przykład skrzypiec czy instrumentów dętych naprawdę robiły wrażenie. A kolejna, popisowa wokaliza Marii była idealnym zakończeniem i niejako naturalnym przejściem do kolejnej kompozycji – „Intra Nost Est”. Klawisze w roli głównej i ten chór… Ktoś, kto zna ten utwór tylko z wersji nagranej na „(…) Perfecto Mundo (…)”, tak naprawdę zna tylko zarys, szkic tej kompozycji, pozbawionej w wersji studyjnej potęgi brzmienia kilkudziesięciu idealnie zgranych i brzmiących głosów, szczególnie, gdy chór śpiewał sam. I gdy zapewne większość słuchaczy szykowała się już na „Deja Vu” – usłyszeliśmy „Wiem”. Ta szybka, dynamiczna wersja, ozdobiona kolejną udaną solówką Bartiego też wiele zyskała w oprawie symfonicznych dźwięków. „Stolen Wind” rozpędzał się stopniowo, od gitarowego intro, poprzez włączenie się Mucka potem Marii i stopniowe dołączanie się poszczególnych muzyków orkiestry. Grzegorz Kupczyk, już rozgrzany, w swoim żywiole, już bez marynarki i z poluzowanym krawatem panował niepodzielnie na scenie, a publiczność reagowała żywiołowo na każdy jego gest, czy słowo. „Song Of The Desert”, oparty na przepięknym dialogu instrumentów klawiszowych i gitary, wspartych wejściami niemal całego składu orkiestry rozpoczął się spokojnie, by stopniowo dojść do dynamicznego finału. W tym, jak i w następnym utworze, to jest oczekiwanej przez wszystkich „Lamiastracie” Grzegorz kilkakrotnie wyciągał takie „górki”, że część nie znających go za dobrze słuchaczy pewnie się zastanawiała, czy aby na pewno ten człowiek kończy na dniach pięćdziesiąt lat. „Lamiastrata” (trochę szkoda, że śpiewana po angielsku) powaliła niemal wszystkich. Wstęp zagrany przez idealnie zgrane skrzypce i klawisze, mocne wejście perkusji, reszty orkiestry i zaczęło się prawdziwe szaleństwo. A po długiej solówce Sadury, zagranej tylko na minimalnym podkładzie klawiszy i skrzypiec zerwała się prawdziwa burza oklasków. Końcówka utworu wręcz porażała mocą – tu znowu Kupczyk popisał się mocnymi, bardzo dynamicznymi partiami, bez jednej nawet minimalnie fałszywej nuty. Najgorsze było jednak to, że wiedziałem, iż przygotowano na ten wieczór dwanaście utworów. Zanosiło się więc na koniec koncertu, bo rozpoczynał się „Ride To Light”. Orientalnie brzmiąca introdukcja, smyki i znowu sekcja CETI w roli głównej – Mucek nabija rytm i utwór rozpędził się tak, jak chyba nigdy dotąd! W końcówce utworu zespół grał przez chwilę sam, bez orkiestry. Włączyła się ona do gry niezwykle płynnie, na końcowym riffie gitarowym, by akompaniować Marii w kolejnej wokalizie. Finał „Ride To Light” i niejako całego koncertu był to popis samej Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Kaliskiej, ze skrzypcami i akcentami perkusyjnymi na pierwszym planie. I gdy wydawało się, że to już naprawdę koniec, gdy wszyscy wstali z miejsc, bijąc brawa co sił, nagradzając artystów, którym wręczano kwiaty, na scenie pojawiła się ponownie Monika Gąsiorek. Przypomniała o urodzinach Grzegorza Kupczyka, które niejako z wyprzedzeniem tego dnia obchodził i zapowiedziała niespodziankę. Okazało się nią wykonanie przez orkiestrę popularnego utworu „Sto lat” dedykowane wokaliście. Oczywiście wszyscy przyłączyli się do muzyków, a Solenizant nie krył wzruszenia – w końcu rzadko się zdarza, by taki tłum – ponad siedemset osób - śpiewał tak zgodnym chórem. W podzięce usłyszeliśmy jeszcze bardzo dynamiczną wersję utworu „Ogień i łzy”, zagranego jednak już bez towarzyszenia orkiestry. I tak ten niezwykle udany koncert przeszedł do historii. Liczę na to, że na fali jego sukcesu odbędą się kolejne – już jest zapowiadany koncert w Warszawie, wiosną przyszłego roku. Tak więc ci, którzy nie mogli, bądź też nie pomyśleli o tym, by wybrać się do Kalisza, będą mieli okazję to nadrobić. Bowiem żadna, nawet najlepsza rejestracja audio/video nie jest w stanie oddać tej magii, atmosfery i klimatu sali koncertowej, szczególnie w czasie takiego występu… Wojciech Chamryk
Zdjęcia: CETI/M-ART/Elżbieta Piasecka Chamryk Grzegorz Kupczyk: „Rewelacja. Jestem zszokowany pozytywnie. Mimo tego że wiem, z kim gram, jestem pełen szacunku dla wszystkich członków zespołu CETI. Dzisiaj po prostu mnie rozwalili – profesjonalizmem, techniką, doskonałością.
Publiczność – co tu mówić, sam widziałeś… Był nadkomplet.
Orkiestra – fantastyczna, wszyscy uśmiechnięci, zadowoleni żadnych granic czy barier.
Jestem wzruszony, a to mi się rzadko zdarza. Pokazaliśmy, co możemy, udowodniliśmy, że CETI to zespół z najwyższej półki.
Urządzono mi tu przepiękne urodziny. Myślałem, że nie będę mieć pięćdziesiątych urodzin – w sensie przyjęcia. A tu miałem taki bankiet, który jeszcze nie do końca ogarniam, nie do końca pojmuję, co się wydarzyło. Dziękuję za to po prostu wszystkim!”.

DO GÓRY